Niektórzy z Was go poznali.
Tosiul był ze mną blisko 19 lat. Znalazłam go cudem jakimś: malutkiego, zawiązanego w reklamówkę, schorowanego i porzuconego pod cmentarnym murem przez jakiegoś obkurwieńca.
Pierwszy lekarz, gdy wpadłam do kliniki orzekł, że niestety trzeba go uśpić. Kolejny, który przechodził ze studentami, że można zaryzykować i próbować leczyć.
Leczyliśmy go ponad rok i w rezultacie Tosiek dał mi prawie 19 lat swojej miłości i przywiązania. Zawsze wdzięczny, grzeczny. Szalał z radości nawet gdy wróciłam do domu po zaledwie 5 minutach, bo przecież wyszłam tylko wyrzucić śmieci.
Przez mój dom przewinęło się wiele zwierząt: kotów, psów, chomików, papużek - ale nigdy nie było takiego. Tosiek gnał do każdej nowej przybłędy, która pojawiała się pod naszym dachem i matkował, opiekował się, socjalizował: KocurexaRexa, psa Skutera, kolejne koty, Pieguska, Gluśka, Chrypcia, już nie będę wymieniać dalej. Gdy blisko rok temu umierał KocurexRex był z nim do ostatniej chwili. Gdy od wigilii Wigilii dzień w dzień do połowy stycznia wracałam z Chrypciem z kliniki po kroplówkach a potem po operacji, uparcie kładł się przy nim i obtulał, i wylizywał aż Chrypcio zasypiał spokojny. Taka kocia matka Teresa. A, bo Tosiek była kotką.
Piszę była, bo Tosiek odszedł ode mnie i od świata w niedzielę.
Już był bardzo niedołężny: nie widział i nie słyszał, poruszał się z trudnością ale uparcie dreptał do kuwety, żeby nie robić "kłopotu" na podłodze. Pięknie i bez protestu przyjmował wszystkie leki.
Umówiłam się z moim Wetem, który znał Tośka od 18 lat, że gdy zaobserwuję objawy bólowe, to nie my pojedziemy do gabinetu, ale pan Wet przyjedzie do nas, żeby Tośka nie męczyć.
I byłam przerażona wizją, że chociaż Tosiek je, chodzi, mentalnie funkcjonuje znakomicie, to ja mogę coś przeoczyć i Tosiek może być sam, gdy jego czas nagle zacznie się gwałtownie kończyć, a mnie przy nim nie będzie.
Ale to nie w stylu Tośka. Tak, jak opiekował się parchatymi znajdami, które znosiłam do domu, tak zaopiekował się mną. Tak jakby czekał, żeby to był dzień kiedy jestem w domu a nie w pracy.
Tosiul, w niedzielę rano, mocno się przytulił do mnie i westchnął bardzo głęboko. I już.
Tosiul był ze mną blisko 19 lat. Znalazłam go cudem jakimś: malutkiego, zawiązanego w reklamówkę, schorowanego i porzuconego pod cmentarnym murem przez jakiegoś obkurwieńca.
Pierwszy lekarz, gdy wpadłam do kliniki orzekł, że niestety trzeba go uśpić. Kolejny, który przechodził ze studentami, że można zaryzykować i próbować leczyć.
Leczyliśmy go ponad rok i w rezultacie Tosiek dał mi prawie 19 lat swojej miłości i przywiązania. Zawsze wdzięczny, grzeczny. Szalał z radości nawet gdy wróciłam do domu po zaledwie 5 minutach, bo przecież wyszłam tylko wyrzucić śmieci.
Przez mój dom przewinęło się wiele zwierząt: kotów, psów, chomików, papużek - ale nigdy nie było takiego. Tosiek gnał do każdej nowej przybłędy, która pojawiała się pod naszym dachem i matkował, opiekował się, socjalizował: KocurexaRexa, psa Skutera, kolejne koty, Pieguska, Gluśka, Chrypcia, już nie będę wymieniać dalej. Gdy blisko rok temu umierał KocurexRex był z nim do ostatniej chwili. Gdy od wigilii Wigilii dzień w dzień do połowy stycznia wracałam z Chrypciem z kliniki po kroplówkach a potem po operacji, uparcie kładł się przy nim i obtulał, i wylizywał aż Chrypcio zasypiał spokojny. Taka kocia matka Teresa. A, bo Tosiek była kotką.
Piszę była, bo Tosiek odszedł ode mnie i od świata w niedzielę.
Już był bardzo niedołężny: nie widział i nie słyszał, poruszał się z trudnością ale uparcie dreptał do kuwety, żeby nie robić "kłopotu" na podłodze. Pięknie i bez protestu przyjmował wszystkie leki.
Umówiłam się z moim Wetem, który znał Tośka od 18 lat, że gdy zaobserwuję objawy bólowe, to nie my pojedziemy do gabinetu, ale pan Wet przyjedzie do nas, żeby Tośka nie męczyć.
I byłam przerażona wizją, że chociaż Tosiek je, chodzi, mentalnie funkcjonuje znakomicie, to ja mogę coś przeoczyć i Tosiek może być sam, gdy jego czas nagle zacznie się gwałtownie kończyć, a mnie przy nim nie będzie.
Ale to nie w stylu Tośka. Tak, jak opiekował się parchatymi znajdami, które znosiłam do domu, tak zaopiekował się mną. Tak jakby czekał, żeby to był dzień kiedy jestem w domu a nie w pracy.
Tosiul, w niedzielę rano, mocno się przytulił do mnie i westchnął bardzo głęboko. I już.
--
Bo ja cała jestem Tośka, A mój Tosiek to ho ho ho!
Mimo niepozornej szaty, Tosiek to... Tosiek to... Tosiek to...