Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Walt Disney musiał nauczyć się swojego "nowego" podpisu! - Te logotypy mają naprawdę fascynujące historie II

37 556  
160   8  
Wiemy już, że krokodylek z koszulki Lacoste ma swój rodowód w pseudonimie zafascynowanego tymi gadami tenisisty, a w znaku firmowym Toblerone uważne oko bez trudu zobaczymy dorodnego misia. Czy wiedzieliście jednak, że słynny symbol przedsiębiorstwa Walta Disneya nie ma nic wspólnego z jego rzeczywistym podpisem, a co więcej – sam ojciec Myszki Miki miał niemały problem, aby nauczyć się składać autografy choć trochę przypominające logotyp własnej firmy?

#1. Kłopotliwe logo Walta Disneya

Od samego początku istnienia firmy Walt Disney Productions jej właściciel zasypywany był listami od małoletnich miłośników produkcji swojej wytwórni. Trudno się dziwić takiej popularności – jak by nie patrzeć, nakręcony w 1923 roku krótkometrażowy niemy film na podstawie „Alicji w Krainie Czarów” był dziełem równie popularnym, co i absolutnie rewolucyjnym, bo łączył w sobie produkcję aktorską z animowaną bajką. Również kolejne kreskówki, które produkował Disney, całkiem skutecznie podbijały serca małoletniej gawiedzi.


Listów, które Walt dostawał było naprawdę dużo, więc gdyby Disney chciał na nie wszystkie odpisywać, prawdopodobnie nie miałby czasu na nic innego. Trudno się więc dziwić, że w jego imieniu korespondencję prowadzili pracownicy Walt Disney Productions, którzy za pozwoleniem szefa podpisywali się jego imieniem i nazwiskiem. Problem w tym, że ten ładny, dopieszczony autograf nijak się miał do faktycznego podpisu potentata kina dla dzieci.


Doszło nawet do tego, że sam Walt musiał się mocno nagimnastykować, aby podrobić „swój” charakter pisma. Podpis, który widoczny był w logotypie jego przedsiębiorstwa od 1937 roku, prawdopodobnie wzorowany jest na dziele jednej z sekretarek albo animatora zatrudnionego w studiu Disneya.

#2. Deadmau5 kontra Myszka Miki

A skoro już jesteśmy przy twórcy kreskówkowego imperium, to warto poruszyć sprawę artysty ukrywającego się pod pseudonimem Deadmau5, którego znakiem rozpoznawczym jest maska wielkiej myszy noszona przez niego na scenie. Wizerunek głowy gryzonia jest też obecny w symbolu, którym posługuje się ten muzyk. Joel Zimmerman, bo tak naprawdę zwie się człowiek ukryty pod mysim nakryciem głowy, miał jakiś czas temu niemały problem, kiedy postanowił zastrzec swój logotyp w USA. Podanie artysty zostało zablokowane przez włodarzy The Walt Disney Company, którzy uznali, że gryzoń widoczny na tym znaczku za bardzo przypomina główkę Myszki Miki.


Zimmerman nie zamierzał jednak poddawać się i szybko znalazł „hak” na Disneya. Okazało się, że studio to wyemitowało telewizyjny program „Have a Laugh!”, którego segmentem były zabawne teledyski, a jedną z kompozycji, jaką wykorzystano w jednym z odcinków, był numer Deadmau5. Joel nie wyraził zgody na to, aby Disney używał jakichkolwiek utworów jego autorstwa. Żeby było mało, logo, jakim artysta zwykł się posługiwać, również pojawiło się we wspomnianym programie.


Podobno sprawa do dziś się nie rozwiązała, ale przyznać trzeba, że skandal jaki wybuchł wokół mysiego symbolu z całą pewnością tylko pomógł wielu osobom usłyszeć o muzycznych dokonaniach Deadmau5.

#3. Lew z logo Metro Goldwyn-Mayer był prawdziwym złodupcem!

Dostojne lwisko, które podziwiamy w znaku firmowym MGM zwie się Leo, a jego rolę w rzeczywistości „odgrywało” kilka różnych kotów. I tak na przykład pierwszym zwierzęciem, jakie poznali widzowie, był niejaki Slats. Jego kariera trwała od 1924 do 1928 roku. Była to jedyna z maskotek firmy, która zamiast donośnie ryczeć, jedynie rozglądała się wokół. Trudno się dziwić – mówimy przecież o okresie kina niemego. Gdy Slats dokonał swego żywota, na jego grobie trener lwa zasadził sosnę, która to miała za zadanie „utrzymywać pod ziemią duszę wielkiego kota”.


Jeszcze ciekawszym reprezentantem MGM był Jackie – zwierz złapany w Nubii i przewieziony do Hollywood, gdzie zrobił całkiem sporą karierę w kinie. Zagrał w niezliczonej liczbie kinowych produkcji i w związku z tym spędził sporo czasu w podróżach. I to właśnie incydenty związane z jego wojażami sprawiły, że kot zyskał pseudonim „Szczęściarz”. Kocisko wyszło cało z dwóch katastrof kolejowych, przeżyło też zatonięcie statku, potężne trzęsienie ziemi, eksplozję i pożar studia filmowego oraz wypadek lotniczy!


#4. Nestle i wzór idealnej rodziny

Zanim Henri Nestlé stworzył ogromne przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją różnych towarów branży spożywczej, ten szwajcarski biznesmen zajmował się tłoczeniem oleju rzepakowego, produkcją mocnego alkoholu i smakowej gazowanej wody mineralnej. W 1867 Henri włożył sporo wysiłku w opracowanie mleka w proszku dla niemowlaków.

Pierwsze logo Nestlé

Paradoksalnie stworzenie mlecznego koncentratu pomogło mu w rozwinięciu firmy. Półproduktem tym zainteresował się bowiem producent czekolady Daniel Peter, który na bazie tego składnika opracował nową recepturę swoich słodyczy. Obaj panowie założyli potem spółkę, którą nazwali Nestlé Company.




Bardzo charakterystyczne logo przedsiębiorstwa na pierwszy rzut oka może budzić pewne zastrzeżenia – co ma gniazdo dla ptaków do produktów największej na świecie firmy związanej z produkcją żywności? Cóż, „nest” to po niemiecku „gniazdo”. Dla osób używających tego języka skojarzenie jest zatem oczywiste. Ponadto znak ten powstał w momencie, kiedy Henri skupiony był na sprzedaży mleka dla dzieci, więc ptasia mama karmiąca trójkę swoich piskląt dość dobrze pasowała do tego produktu. Warto zauważyć jednak, że w 1988 roku jedno z ptaszątek zniknęło z gniazda. A to dlatego, że szefostwo Nestlé postanowiło w ten sposób lepiej się wpasować w „obowiązujący” wówczas wzór typowej nowoczesnej rodziny, czyli takiej, w której rodzice mają dwójkę (a nie trójkę) dzieci.


#4. Shell, czyli muszla pielgrzymów

Jeśli zastanawiacie się co ma jakaś tam muszla do giganta branży paliwowej, to już spieszymy z odpowiedzią na to pytanie. W 1833 roku Marcus Samuel, mieszkający w Londynie sprzedawca antyków, postanowił wprowadzić wśród Brytyjczyków modę na importowane z Dalekiego Wschodu muszle. Zaczął więc ściągać stamtąd wielkie ilości tych produktów i jak się okazało – był to całkiem dobry pomysł, bo zewnętrzne szkielety zdechłych muszlowców sprzedawały się niczym cieple bułeczki.


Wkrótce Samuel rozszerzył swoją ofertę o tkaniny, maszyny, ryż, jedwab oraz oczywiście zagraniczne antyki. Firmę Samuela rozwijali później jego synowie, którzy to w pewnym momencie bardzo zainteresowali się wydobywaną w Rosji ropą naftową. Wkrótce ten cenny surowiec ściągany był przez młodych braci do portów Morza Czarnego, skąd dystrybuowano go na całą Europę. Młodzi przedsiębiorcy zrobili również interes życia na współpracy z holenderskim królem Wilhelmem II. Dzięki wsparciu tego monarchy braciom udało się postawić platformę wydobywczą na Sumatrze.


Samuelowie nazwali swoją firmę „Shell” (a właściwie to „Royal Dutch Shell”) – na cześć biznesu swego ojca i jednego z produktów, na którym zrobił on pierwsze pieniądze. Warto tu odnotować, że od roku 1904 nie jest to już zwykła muszla, ale tzw. muszla pielgrzymów – jeden z najważniejszych symboli chrześcijaństwa w Hiszpanii, gdzie w IX wieku odkryto grób apostoła Jakuba. Postać tę często przedstawia się z kijem i muszlą w dłoni. Tym charakterystycznym symbolem oznacza się szlaki prowadzące do mogiły chrześcijańskiego świętego. Wzięło się to stąd, że wielu pielgrzymów wracało do swoich domów z takimi właśnie muszlami, należącymi do bardzo licznie występujących u atlantyckich wybrzeży małży.


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
4

Oglądany: 37556x | Komentarzy: 8 | Okejek: 160 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

11.05

10.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało