Szukaj Pokaż menu

Wielopak weekendowy XCV

34 550  
8  
Sobota. Wreszcie można wrzucić na luz i pozwolić, aby życie leniwie płynęło obok (najlepiej swoim torem). Ogólnie nikomu nic się nie chce i można się rozleniwić na całego. Dlatego pozwólcie, że podczas gdy wy będziecie się oddawać jakże ważnemu nicnierobieniu, my z przyjemnością pomasujemy wasze podbrzusza... wielopaczkiem.

W pewnej uroczej górskiej miejscowości żyły razem kotek z pieskiem. Niczego im nie brakowało. Mieli malutki parterowy domek ze ślicznym ogródeczkiem w którym rosły warzywa i owoce, niewielki trawnik na którym pełno było różnych kwiatków i sadek z jabłoniami i gruszami, a nad tym wszystkim zawsze było niebieskie niebo. Tylko dzieci nie mieli. Piesek wybrał się więc do weterynarza, żeby dowiedzieć się dlaczego. Wszedł do doktora i mówi:
- Mamy z kotkiem malutki parterowy domek ze ślicznym ogródeczkiem w którym rosną warzywa i owoce, niewielki trawnik na którym pełno jest różnych kwiatków i sadek z jabłoniami i gruszami, a nad tym wszystkim zawsze niebieskie niebo. Dlaczego panie doktorze los nas tak doświadcza, że nie mamy dzieci?
Weterynarz zamyślił się, przeanalizował wszystko co powiedział mu piesek i odparł:
- Według mnie, nie macie dzieci dlatego, że obydwaj jesteście samcami.

by W_Irek

* * *

W pewną paskudną, zimną i deszczową jesienną noc strudzony wędrowiec zauważył przydrożną karczmę o wiele obiecującej nazwie "Smok i święty Jerzy". Podszedł, zastukał - drzwi otworzyło mu wstrętne, oślizgłe babsko. Niezrażony tym widokiem grzecznie zapytał o możliwość noclegu mimo późnej pory. Babsko jednak w słowach powszechnie uważanych za niegrzeczne kazało mu wypierdalać, co tez wędrowiec niezwłocznie uczynił. Po krótkiej chwili zastanowienia postanowił jeszcze raz spróbować szczęścia.
Wrócił, zapukał do drzwi i znów mu otwiera to samo paskudne babsko. Wędrowiec pyta:
- A czy jest Święty Jerzy?

by Bobesh

* * *

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy VI

60 349  
157   37  
Zobacz coś ciekawszego!Czego najbardziej żałuje mężczyzna rozstając się z najpiękniejszym ze znanych nam światów, jak Brygady pojmują "męską solidarność" i czy mamy rację bojąc się diabła... To wszystko i jeszcze więcej wyjaśni Państwu sam Kerownik... ;)

Miałem kiedyś ciekawego typa jako inspektora nadzoru. Facet mówił w kilku językach, w tym po łacinie, nosił pelerynę zamiast płaszcza i był zafascynowany historią, kultura i mitologią starożytnego Rzymu. Psa (spaniela) nazwał "Kato" , syn jego miał na imię Oktawian, a sam, żeby już było do kompletu, nosił miano… Nie, nie powiem, bo już za dużo szczegółów było, a gościu chyba dalej pracuje w fachu, jeszcze ktoś go zidentyfikuje i będzie zgrzyt. Ale naprawdę - na imię miał bardzo po rzymsku i do tego Oktawiana jak ulał pasowało. Brelok do kluczy nosił w kształcie hełmu legionisty, a pod lusterkiem w jego samochodzie uroczo dyndała sławetna kapitolińska wilczyca z uwieszonymi u cycków dwoma takimi, co Rzym zbudowali…
Samochód miał oczywiście włoski - świetnej marki Cinquecento, w kolorze cesarskiej purpury (może nieco bliżej cynobru).

Wielka księga zabaw traumatycznych X

24 232  
3   14  
popatrz na więcejDzisiejszy odcinek sponsoruje listerka S jak saletra. Bo kto z nas nie eksperymentował nigdy z podpalaniem mieszaniny tejże z cukrem? Ale nie każdy robił to ładunkiem 2 kilo / 2 kilo...

Uwaga: Jeśli jesteś osobą wrażliwą, odpuść sobie ten artykuł, jeśli jednak zdecydowałeś/aś się czytać dalej, to odradzamy powtarzanie tych  skeczy w domu... Przynajmniej w swoim


Kiedyś w wieku może 7-8 lat uwielbiałem "ekstremalną" jazdę na rowerze. Moje osiedle było akurat w fazie budowy, więc miejsc do szaleństw nie brakowało. Tak się złożyło, że pod moim blokiem przedłużano chodnik. Wyznaczono już trasę, która była obstawiona krawężnikami, a w środku wysypany i wyrównany był piach. Widząc to piękne zjawisko nie mogłem się powstrzymać... Za namową kolegi ustawiłem się na końcu odcinka długości może 30 metrów i nabrałem rozpędu moim pięknym rowerkiem o nazwie CROSS (taki z długim siodełkiem - może ktoś pamięta. Pędziłem ile sił w nogach ku granicy płyta chodnikowa - piach. Gdy tylko przekroczyłem próg przednie koło momentalnie wpadło w grząski grunt, a ja torem balistycznym poszybowałem na spotkanie z przeznaczeniem. Po lądowaniu na brzuchu i odzyskaniu oddechu stwierdziłem że chcę zostać pilotem. Jeszcze nie latam, ale kto wie?

by Bartek

* * * * *
Mając jakieś jakieś 10-11 lat (mieszkałem w bloku) na topie były zabawy z saletra + cukier. No i pewnego dnia zrobiłem zakupy w spożywczym, zaniosłem do domu, wymieszałem składniki w słoiku i wysypałem na papierze na blat biurka żeby przeschło (wyszło tego z 0,5kg). No i jakże inaczej mogło by być żeby nie zobaczyć jak się to pali ? Więc wziąłem trochę tego na czubek śrubokręta i podpaliłem, owszem paliło się jak zawsze i jak zawsze pryskały z tego iskry na boki i jedna taka iskierka spadła na tą kupę na biurku... Ale była jazda. W sekundę zajęło się wszystko, ja w panice zacząłem to gasić jakimś zeszytem (jak się okazało to był zeszyt koleżanki) i gołymi rękoma. Zgasło równie szybko jak się zapaliło, w pokoju dym, w oczach łzy, myślałem, że się uduszę. W kłębach dymu gdzieś słyszę joby ojca... Po wielogodzinnym wietrzeniu można było obliczać straty: sufit do malowania, czarne firanki, osmalone tapety, dziura wielkości sporego talerza w biurku, zniszczona podłoga + ogromne obrażenia mojej dupy.

by Helix

* * * * * 

Miałam wtedy ok. 5-6 lat. Moja ciotka suszyła na podwórzu pranie. Na ogromnych linkach wisiały białe połacie prześcieradeł, powłoczek na pościel, obrusów. Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Wzięłam patyczek i maczając go co raz w znalezionym psim odchodzie (a może to były kurze kupy?) zaczęłam malować na wiszących prześcieradłach obrazki. Poniosła mnie wena twórcza i pomalowałam cioci całe pranie. Twórczość nie spodobała się cioci  i był ogromny krzyk i raban. Lanie dostała koleżanka z sąsiedztwa, a ja mimo iż minęło ponad ćwierć wieku, mam wyrzuty sumienia.

by Kaglo

* * * * * 

Byłam jako dziecko ciekawa, czy kury umieją pływać. I z moim kuzynem starszym o jakieś 3 lata łapaliśmy te kury i zamach z całej siły, kura lądowała w stawie. Kuzyn jak to facet, czyli głupi jak trąbka poleciał do mamy pochwalić się, że uczymy pływać kury. Oczywiście skończyło się łomotem. Jakoś tak miałam zamiłowanie do drobiu, bo już sama postanowiłam wykąpać pisklęta kurcząt bo nie były białe. Oczywiście potopiłam je. Znowu łomot.

by Maria 

* * * * * 

Dawno temu w jeszcze w czasach jedynie słusznej ideologii kiedy człowiek był jeszcze w głębokich burakach miałem Mistrza. Mistrz zajmował się pirotechniką: rakiety, petardy, sztuczne ognie i takie tam historie. Pewnego razu po szczególnie udanym zakupie w sklepie chemicznym nafaszerował pustą gaśnicę proszkową ok. 2 kg mieszanki cukru pudru i saletry potasowej. Ponieśliśmy to cudo w pole w pięciu. Na szczęście nie mogłem dostąpić zaszczytu odpalania gdyż za młody i za cienki jeszcze wtedy byłem. Zapalnik był kiepski bo skonstruowany na poczekaniu z ubitej w otworze mieszanki i sypanej po deseczce ścieżki prochowej. Nie chciało odpalić za cholerę. Mistrz kombinował, a my z nudów zajęliśmy się wypalaniem trawy na sąsiednich pagórkach. Po kolejnym podsypaniu lontu i przewianiu przez wiatr chmury dymu Mistrz wydał kolesiowi polecenie: "Fantomas idź sprawdź". Fantomas zaczął się ostrożnie podczołgiwać i ta ostrożność uratowała mu życie. Gaśnica wy**bała z takim hukiem, że w odległych o jakieś 1,5 km naszych domach szyby mocno się zatrzęsły. Malutka dolinka wypełniła się dymem i lecącą we wszystkich kierunkach gaśnicą. Pamiętam fragment wielkości głowy człowieka szybujący na wysokości 30-40 m. Do dziś męczy mnie myśl, że mogliśmy wtedy wyglądać jak drużyna piechoty trafiona pociskiem moździerzowym. Niewiele brakło. Rzuciłem wtedy tę zabawę. Kto mówi, że człowiek nie może dorosnąć w wieku 12 lat?

by Mularz

* * * * * 

Jeszcze wcześniej mając lat 4 miałem taki oto przypadek. Jest kwiecień śniegi stopniały, ok 3 stopni na termometrze, koło naszego bloku utworzyła się w zagłębieniu ogromna kałuża, ok 0.5 m głębokości. Ja jako syn i brat ratownika wodnego, rozebrawszy się do majtek, dawałem pokazy dla kumpli jak to się pływa. Sąsiad jak mnie zobaczył w tej kałuży zabrał moje ubrania mnie pod pachę i do mojej matki mnie zaniósł. A w domu oczywiście - wpierdol. Ale to że dostałem w dupę dało efekt w postaci takiej ze miałem tylko lekkie przeziębienie.

by Kayo

* * * * * 

Kuzyn (czy tam inne rodzinne pacholę) natomiast bawił się kiedyś w kuchni. Gdy dorwał się do grochu, jego babcia szepnęła rodzicielce dzieciaka, żeby uważała, by sobie tego grochu w nos nie wepchnął. Niestety szepnęła zbyt głośno. Matka nie zdążyła nawet odpowiedzieć... A groch im wilgotniej, tym bardziej pęcznieje...

by Hael

* * * * * 

Cała akcja wydarzyła się gdy miałem może 7-8 mój brat miał dwa lata więcej. Jak to dzieciaki znudzone wakacyjną monotonią oglądaliśmy sobie nagrane przez naszego dziadka westerny... No, ale kurcze ile można oglądać ta telewizje i postanowiliśmy, że u siebie na osiedlu zrobimy sobie taki mały dziki zachód. Zrobiliśmy lasso z jakiegoś cienkiego sznurka, no niestety nie mięliśmy żadnego rumaka, ale co tam rower równie dobrze go zastępował. Niestety wypadło, że ja obrabowałem bank i uciekałem swoim dwukołowym rumakiem a dzielny szeryf (mój brat) złapał mnie na lasso, miał niezłego cela bo ta linka idealnie odznaczyła się na mojej szyi a ja spadłem z roweru na ziemie. Przez jakiś miesiąc nosiłem ładny i wybitnie powabny strup wokół szyi. 

by Snoopy

* * * * * 

Historyjka ma związek z tym że byłem niejadkiem. Kanapki które mama dawała mi na śniadanie wywalałem... za szafę. Po jakimś czasie w mieszkaniu pojawiły się małe czarne robaczki (tak zwane wołki zbożowe). Nie pomagało na nie gazowanie pokoju (po prostu starsi gazowali w złych miejscach). Mamuśka usłyszała że wołki mogą się zalęgnąć w stolnicy, więc rozwaliła całkiem dobrą stolnicę. W końcu jak się przyznałem i rodzice odsunęli szafę zobaczyli wysoką na jakieś 60 cm kupę spleśniałych, ruszających się kanapek pokrytych piękną i unikalną hodowlą wołków. Obyło się bez łomotu, bo zanim powiedziałem skąd biorą się robaki wymusiłem na rodzicach obietnicę że mi nie wpieprzą:)

by Exkudlaty

* * * * * 

Mając 10 lat coś mnie podkusiło aby testować palność dezodorantu rozpylanego nad otwartym ogniem. Banalne prawda? Toteż szybko znudziło mi się bieganie po domu z "palnikiem" własnej roboty. Swoje eksperymeta przeniosłem na balkon. Znalazłem pustą butelkę plastikową (!!!) i robiłem następujące czynności (tak wiem po tym co przeczytacie uznacie mnie za sadystę): łapało się muchę ew. inne żyjątko, skutecznie się ją obezwładniało odcinając skrzydełka, pryskało się dezodorantu do butelki (plastikowej podkreślam), następnie wrzucało się do tej butelki owada a zaraz za nim zapaloną zapałkę. Jakże wielkie było moje zdziwienie gdy owadzik padał martwy, a nigdzie nie było widać ognia!!! Toteż napryskałem dezodorantu, wrzuciłem zapałkę i od razu zajrzałem do butelki przez otwór... Dzięki Bogu skończyło się jedynie na spalonych rzęsach, brwiach, lekkim poparzeniu okolic oka i troszkę włosy się zajęły z przodu ale szybko ugasiłem także nie było nic widać.

by Kamileq

Miłego weekendu. Jak sobie coś przypomnicie, to piszcie...

3
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy VI
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 15 najdziwniejszych rzeczy, jakie barmani usłyszeli w pracy
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy II
Przejdź do artykułu Perfidny trolling komputerowy
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy I
Przejdź do artykułu Historia milionerki, która nie opuszczała pokoju hotelowego
Przejdź do artykułu Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy VI
Przejdź do artykułu Kiedy wychodzisz za mąż po 30. – Demotywatory
Przejdź do artykułu Czego uczą za granicą?
Przejdź do artykułu Rodzynki (z) wykładowców - Technikum niejedno ma imię

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą