Szukaj Pokaż menu

7 niepokalanych ciekawostek o dziewictwie

207 711  
398   83  
Moda na dziewictwo przeminęła - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Nastały czasy dużej swobody i liberalnego podejścia. Co ciekawe - nie po raz pierwszy w dziejach.

#1.

Faktopedia CMXL - Czym jest "efekt Scully"

104 737  
595   86  
Dziś m.in. bakteria tak wielka, że można ją zobaczyć gołym okiem, czym jest „efekt Scully oraz ukraińscy żołnierze odtwarzający słynną scenę z obrazu.

Krawężnik od kuchni II - z życia polskiego policjanta

147 773  
834   123  
Poprzedni tekst przyjęty został nader ciepło, więc z przyjemnością serwuję obiecaną dokładkę. Ostrzegam na wstępie – dzisiejszy tekst będzie nieco mniej zabawny, a bardziej drastyczny i nie chodzi mi tu o „dwieście bez punktów”.

Dziś załatamy tętnicę i zobaczymy, jak podejście „klienta” może wpłynąć na sposób przeprowadzenia interwencji, by na koniec odbyć niewielką podróż w czasie. Znajdzie się nawet chwila na niewdzięczny temat mandatów. Najpierw jednak odpowiedź na kilka zadanych pytań, w tym słówko o królowej nauk – statystyce…

W komentarzach pod ostatnim tekstem padło pytanie o statystykę i „normy” mandatów i zatrzymanych. Oczywiście każdy rzecznik, obudzony o 3 w nocy bez mrugnięcia okiem i chwili zawahania powie wam, że czegoś takiego jak statystyka nie ma – co jest rzecz jasna stekiem bzdur, do tego dobrze wysmażonym. Mógłbym rozwinąć to w pełen artykuł, którego nikt by nie przeczytał, więc krótko: oficjalnie norm brak, nieoficjalnie mają się doskonale. Temat jest kontrowersyjny – bo z jednej strony, jeśli nie piszesz mandatów i nikogo nie zatrzymałeś, to Twoi przełożeni mają prawo założyć, że walisz ściemę i siedzisz w krzakach, zamiast pracować. Z drugiej – ocenianie policjantów wyłącznie przez pryzmat słupków w tabelce po pierwsze oddala policjantów od podstawowych założeń tego interesu (brak jest słupka odzwierciedlającego uratowane życia czy wdzięcznych za pomoc obywateli), po drugie zaś w skrajnych przypadkach prowadzić może do pewnych patologii i nadmiernego „polowania” na mandaty.

Wszystko zależy od policjanta – wbrew obiegowej opinii większość z nas stara pracować uczciwie i działać zgodnie z własną oceną sytuacji, zdarzają się jednak jednostki nadpobudliwe, szukające „wyniku” na siłę – ich nagrodą jest zwykle aprobata przełożonych i niechęć kolegów. Warto jednak pamiętać o jednym: niezależnie od motywów jego wypisania, koniec końców mandat dostaję wyłącznie za to, co faktycznie zrobiłem – dany przepis prawa może mi się nie podobać, mogę uważać go za niepotrzebny, ale w tej chwili istnieje i jest stosowany. Policjant wystawiać mandatów nie lubi, ale należy to do jego obowiązków – a nie płaci mu się za tworzenie prawa, lecz za egzekwowanie jego przestrzegania.

Padło także pytanie o początki służby – tuż po przyjęciu młodego policjanta czeka kurs podstawowy, gdy przez około pół roku wykładowcy postarają się wbić mu do głowy wymaganą wiedzę i wyuczyć niezbędnych umiejętności. Będzie w tym czasie skoszarowany na terenie jednej ze szkół Policji. Obecnie po kursie funkcjusz ten trafia na określony czas do OPP - Oddziałów Prewencji Policji, zwanych także „Kuźnią talentów”. Widujesz ich na co dzień patrolujących ulice na piechotę, co jednak jest jedynie „zapychaczem” ich czasu pomiędzy zadaniami, do których zostali powołani – zabezpieczaniem imprez masowych, protestów i innych okazji, podczas których gromadzi się znaczna ilość ludzi. Ot – tarcze, hełmy, „This is Sparta!” i do przodu. O przybytku tym wypowiadać się nie mogę, gdyż w nim nie służyłem – w czasie mojego przyjęcia odbywało się to na nieco innych zasadach i zaliczona służba wojskowa zwolniła mnie z tej „przyjemności”.

A teraz dosyć ględzenia, pakujemy zady do radiowozu i ruszamy w rejon – aczkolwiek nawet na tym etapie zdarzają się niespodzianki.

Zimowy poranek, wszyscy siedzimy na sali odpraw próbując odpędzić resztki snu zakupionym w automacie wyrobem kawopodobnym. Kolejne załogi podają kierownikowi pobrane do służby radiostacje i radiowozy, on zaś informuje policjantów o miejscach, które mają dziś skontrolować. Poranną sielankę przerywa wpadający do sali odpraw Oficer Dyżurny – człowiek, który siedzi w samym centrum jednostki i będąc w stałym kontakcie radiowym z policjantami zbiera najważniejsze informacje i podejmuje najistotniejsze decyzje. Od progu mówi do kierownika:
- Dawaj jakąś odprawioną załogę, jest zgłoszenie o awanturze, ktoś dostał nożem po tętnicy.
- Jazda! – rzuca kierownik wskazując na nas i jeszcze jedną załogę.
Biegiem pakujemy się do radiowozów, lotem koszącym rzucając torby do bagażników. Załączamy „bomby” (sygnały świetlne i dźwiękowe) i zasuwamy na miejsce – choć przy zalegającym wszędzie śniegu nie możemy się zbytnio rozpędzić, bo wyjdzie z tego „Warsaw Drift”. Druga załoga zjawia się na miejscu jako pierwsza i wpada do mieszkania chwilę przed nami – po wejściu naszym oczom ukazuje się dwóch młodych, na oko sądząc dwudziestoletnich chłopaków oraz… kałuża krwi pokrywająca już niemal całą podłogę w kuchni. Krew leje się obficie z przeciętego nadgarstka jednego z młodych, drugi stoi obok i od wejścia tłumaczy, że „on nie chciał”. Chciał, nie chciał – zrobił.

Podczas gdy koledzy zajmują się rozpytaniem tego całego, ja wraz z koleżanką zajmujemy się tym, który przecieka. Ot – taka mała hydraulika o poranku. Sadzamy go na stojącym obok łóżku, a koleżanka zakłada na nadgarstek pierwszy opatrunek osobisty, który niemal natychmiast zaczyna przesiąkać krwią. Chwytam swój i zakładam na wierzch, następnie każę chłopakowi się rozluźnić i uspokoić (dobre sobie), po czym unoszę mu rękę w górę – grawitacja powinna nieco zmniejszyć dopływ krwi w newralgiczne miejsce. Tak przynajmniej twierdzili na kursie podstawowym instruktorzy pierwszej pomocy, których nauki staram się teraz sobie przypomnieć. Po kilku minutach drugi opatrunek także zaczyna przesiąkać, więc dokładam trzeci – ze szczerą nadzieją, że niczego nie spierdoliłem i gość szczęśliwie dotrwa do przyjazdu ratowników. Nie zapominajmy – kurs był dość dawno, a takie sytuacje nie zdarzają się często. Oczekując na karetkę ogarniamy sytuację – panowie to znajomi, zamieszkujący tam razem. Jeden odsypiał imprezę, drugi krzątał się po domu z samego rana hałasując przy robieniu śniadania. Imprezowicz wstał wściekły, że ktoś go budzi, wywiązała się awantura, doszło do szarpaniny i w pewnym momencie ów niewyspany chwycił nóż i ciął na oślep – akurat po nadgarstku kolegi. No ale spoko, bo on nie chciał, c’nie? Kolega z drugiego patrolu uświadamia go krótko:
- Chłopie, kurwać, mało go nie zabiłeś za jajecznicę!

Chłopakowi mina rzednie, a chwilę potem na miejsce docierają ratownicy medyczni i od razu biorą się za rannego. Jeden z nich nożyczkami rozcina i zdejmuje nasz opatrunek, po czym – gdy drugi ratownik wraz z lekarzem zajmują się raną – ogląda krytycznie nasze „dzieło”. Obraca to w lewo, to w prawo, krzywi się, patrzy jak na plamę z wina na nowiutkim dywanie… Po chwili pyta:
- Kto to zakładał?
Pytanie zadane głosem o tonie sugerującym, że ten, kto „to” zakładał to jakiś niedorajda, cieć malinowy, co to nawet majtek na własną dupę porządnie nie założy, a co dopiero opatrunek. Koleżanka patrzy na mnie, ja nieśmiało rzucam:
- No, eee, no ja z koleżanką…
Ratownik patrzy na mnie wzrokiem zimnym jak nudystka na lodowcu i z tym samym grymasem na twarzy mówi:
- Bardzo dobrze założony opatrunek.
Nożeszkurwachłopie…

Zmieniamy nieco tło wydarzeń na ciepłą, letnią noc. Zgłoszenie typu „na ławeczkach pod blokiem spożywają, zakłócają” – czyli grupka ludzi siedzi na podwórku pijąc alkohol i zachowując się na tyle głośno, że pomimo późnej pory ktoś zwlókł się z łóżka i zadzwonił na 997. Na miejscu grupka młodych ludków siedzi i drze japy, ale nikomu krzywdy nie robi. Na nasz widok oczywiście „niepostrzeżenie” odkładają piwa i siedzą z minami tak niewinnymi, że cherubinki z kościelnych obrazów to przy nich typy spod ciemnej gwiazdy.

Zawsze wychodziłem z założenia, że moim podstawowym celem w tej sytuacji jest zapewnienie próbującym spać mieszkańcom spokoju – czasem lepiej rozgonić towarzystwo bez mandatu, niż wypisać kwity, po których ukarani zostaną na miejscu i wciąż będą przeszkadzać sąsiadom. Czasu mało, roboty tej nocy dużo, więc od wejścia rzucam:
- Dzień dobry państwu, krótkie pytanie: piszemy czy właśnie idziecie?
Nie muszę dodawać, że „pisanie” to spisanie wszystkich i potraktowanie kwitem (mandatem). Wśród imprezowiczów następuje chwilowa konsternacja, ale najbardziej kumaty pośród nich patrzy na znajomych wymownie i rzuca szybko:
- Idziemy, panie władzo, no właśnie stąd szliśmy.
Wszyscy zaczynają się zbierać, ale na miejscu zostają butelki po browarach. Pytam więc:
- A te butelki?
Wszyscy chórem: A to nie naaaasze…
- Ale jako praworządni obywatele zabierzecie je i wyrzucicie do śmietnika, PRAWDA?
- Tak tak, wyrzucimy.

Sprawa załatwiona, w okolicy do rana był spokój, radiooperator słyszy „Osoby oddaliły się, my wolni dla ciebie”. Jedna z łatwiejszych interwencji, oby więcej takich. Ale żeby nie było, że maluję nas jako tych dobrych, miłych i w ogóle Hello Kitty – gdyby sytuacja potoczyła się inaczej i uznalibyśmy, że to konieczne, to wypisalibyśmy mandaty bez mrugnięcia okiem. Stanowczo wolę jednak taki scenariusz, jak powyżej.

Ta sama noc, interwencja też jakby podobna – tyle, że tym razem zakłócenie spoczynku nocnego odbywa się w bloku, na domówce. Drzwi otwiera śliczna, zachowująca się grzecznie dziewczyna – nie ma się co czarować, dobry wybór taktyczny przebywających wewnątrz lokalu. Za nią w ciemnym pokoju tłoczy się kilka/kilkanaście osób mamroczących między sobą i czekających na wynik negocjacji. Spokojnie rozmawia z nami, mówi, że oczywiście, towarzystwo będzie się zachowywało ciszej, a muzykę się przyciszy. W naszym wykonaniu większość takich interwencji kończyła się pouczeniem, gdy byliśmy w mieszkaniu po raz pierwszy, zwykle dopiero za drugim sięgaliśmy po bloczek mandatowy. Mój Sensei mówi do niej tym swoim spokojnym, monotonnym głosem który rozpoznaję jako „pouczamy i spadamy”, w pewnym momencie jednak zza dziewczęcia odzywa się jakiś ukryty w cieniu śmieszek, któremu zebrało się na heheszki:

Policjant: No dobrze proszę pani, w takim razie w dniu dzisiejszym to będzie…
Śmieszek: Hawudepeeeeeeeeeee
Policjant: …mandat karny kredytowany w wysokości dwustu złotych, może pani odmówić przyjęcia mandatu, wówczas skierujemy wniosek o ukaranie do Sądu. Słucham pani decyzji.
Skubaniec nawet się nie zająknął. Dziewczyna zamyka oczy i tylko kiwa głową, odgłosy z wnętrza mieszkania wskazują na to, że śmieszek dostał od kolegów solidne karczycho – lecz zbyt późno to, zbyt późno. Kwit wypisany, osoba sprawdzona, muzyka wyłączona – „wolni, dla ciebie”.

Obiecaną podróż w czasie zaczniemy od mojego pierwszego roku służby – krążenie radiowozem w poszukiwaniu roboty przerywa nam interwencja zlecona. Oto bowiem w pobliskim bloku nikt od pewnego czasu nie widział starszego pana mieszkającego samotnie, a na korytarzu wyczuwalny jest nieprzyjemny zapach. Mówiąc krótko – podejrzenie zgonu.

Razem z moim Sensei wchodzimy na klatkę schodową, faktycznie coś nieprzyjemnie pachnie. Po wejściu na korytarz docelowego piętra stwierdzamy jednak, że zapach może równie dobrze dobywać się z worków pełnych śmieci, które mieszkańcy tego bloku trzymają na korytarzu, pod drzwiami (łodafak?). Rozmowa z sąsiadami – starszy pan mieszkał sam i był trochę dziwny, nikt nie utrzymywał z nim bliższych kontaktów, ale nawet na korytarzu nie widziano go od już kilku tygodni. Pukamy, stukamy, walimy do drzwi – brak odpowiedzi, z wewnątrz nie dobiegają żadne odgłosy mogące świadczyć o tym, że ktoś jest w środku. Wzywamy Straż Pożarną, po kilku minutach chłopaki wpadają na klatkę – a musicie wiedzieć, że niewiele jest rzeczy, do których strażak podchodzi z takim entuzjazmem, jak do otwierania zamkniętych drzwi. A jak oni otwierają drzwi, to już zostają otwarte… Szybka ocena sytuacji, brak możliwości wejścia oknem (wszak lepiej wybić komuś okno, niż całe drzwi wywalać), chłopaki chwytają swoje power-narzędzia i kilka radosnych minut potem wejście stoi otworem.

Plot twist: to mój pierwszy trup. Łapię stresa – jak się zachowam? Jak zareaguję? Tyle się mówi o tym smrodzie, jak ludzie rzygają… A co, jeśli puszczę pawia? Będzie wstyd. Czy będzie mi się to potem śniło po nocach? No nic, trzeba robić swoje. Wchodzimy do środka – faktycznie, fetor dobywający się z wnętrza jest ostry. Z zadowoleniem stwierdzam jednak, że do wytrzymania – ot, niczym Kapitan Jack Sparrow rzucam pod nosem „Not so bad…” i wchodzę. Wewnątrz zaś… brak zwłok. Malutka kawalerka, po lewej stronie łóżko, obok stół, wszędzie po podłodze walają się porozrzucane ubrania, sprzęty i cokolwiek właściciel lokum przyniósł do domu. Rozglądamy się na pierwszy rzut oka gotowi stwierdzić, że ciała jednak nie ma, a smród to jakieś stare jedzenie. Po chwili jednak Sensei mój dostrzega… stopę. Stopa wystaje sobie z kupki ubrań leżących pomiędzy stołem a łóżkiem, po nitce do kłębka znajdujemy także resztę jegomościa leżącego na brzuchu, w cieniu pod stołem. Najwyraźniej zmarł próbując wstać i stoczył się w szparę pomiędzy łóżkiem a stołem, zaś leżąca na czymś kupka ubrań spadła na niego przykrywając częściowo.

Widok jest dosyć makabryczny, bowiem leżał już tam od dłuższego czasu – ciało jest niemal czarne, leży w zakrzepłej kałuży płynów ustrojowych, które najwyraźniej w pewnym momencie po prostu wypłynęły z wnętrza rozlewając się dokoła. Obrazu dopełnia jego lewa ręka, która w trudny do opisania sposób została oparta o łóżko, gdy z niego spadał – z czasem jednak rozkładające się ciało zaczęło tracić wytrzymałość, przez co ręka niemal całkowicie oderwała się od tułowia na wysokości barku, wisząc jedynie na kawałku skóry i mięśni. PKP – Pięknie, Kurwa, Pięknie - choć na szczęście los oszczędził nam widoku twarzy leżącej frontem do podłogi. Nic to, robię swoje i staram się nie myśleć o tym, że ta rozkładająca się kupa mięsa, leżąca na podłodze pośród śmieci jeszcze do niedawna była żywym człowiekiem.

Na miejsce wzywamy lekarza, by oficjalnie stwierdził zgon, oraz grupę operacyjno-procesową, potocznie zwaną grupą dochodzeniowo-śledczą. Grupa w postaci technika kryminalistyki i „piszącego” – dochodzeniowca lub kryminalnego – zjawia się na miejscu, by zrobić oględziny. Będą dociekać, czy człowiek aby na pewno zszedł z tego padołu łez sam, czy też ktoś mu w tym jednak „pomógł”. Zabieramy się stamtąd, po drodze mijając „Łapiduchy” – pracowników zakładu pogrzebowego, którzy po wszystkim zabiorą ciało. Pierwsze koty za płoty, pierwszy Kraken mnie nie pokonał – choć nic to przyjemnego, to jednak gdzieś tam w środku czuję lekką dumę, że dałem radę.

A teraz wsiadamy do Tardis i podróżujemy w czasie o kilka lat do przodu – ta sama dzielnica, inny wydział, inny zakres obowiązków. Teraz to ja, już jako członek „grupy” przyjeżdżam do mieszkania, w którym ujawniono zwłoki, tym razem wisielca. Razem ze mną technik kryminalistyki z taką ilością tobołów, że nawet Wielbłąd Służbowy nie dałby rady. Jeszcze na korytarzu przybijam piątkę ze starym kumplem z patrolówki, który informuje nas, że gość lubił sobie wypić, znajomy znalazł go, gdy wpadł z wizytą. W przedpokoju pełno porozrzucanych gratów i ciemno jak w kozim zadzie, bo rachunków za prąd nikt nie płacił, a na zewnątrz właśnie zapada zmrok. Kolega wchodzi dalej, do pokoju z oknem, gdzie nadal jest nieco światła, a w którym oczekuje zgłaszający i policjantka z patrolu. Wchodzę do przedpokoju i przytrzymuję otwierane do wewnątrz drzwi tak, by technik mógł wejść do lokalu z całym tym swoim majdanem. Ciągnę drzwi tak, by nieco przesunąć wszelkie szpargały zalegające w pomieszczeniu, gdy patrolowiec świecąc latarką z rozbrajającym uśmiechem mówi:
- Ej, nie ciągnij tak, bo pan ci spadnie.
Spoglądam w lewo, „za drzwi” – w świetle latarki okazuje się, że przesuwałem nie jakieś stojące tam przedmioty, lecz wiszące za drzwiami zwłoki, których twarz znajduje się w tym momencie raptem kilkanaście centymetrów od mojej. Tak blisko, że wyczułbym oddech, gdyby występował.
„Hello, beastie” – myślę sobie, po czym zamykam drzwi za technikiem. Ot, kolejny dzień w robocie – „grupa bez trupa, to nie grupa”. Bierzemy się do papierów…

<<< Poprzedni odcinek <<< - >>> Kolejny odcinek >>>

834
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Faktopedia CMXL - Czym jest "efekt Scully"
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu Liczniki i kokpity w samochodach, które wyprzedziły swoje czasy
Przejdź do artykułu Krawężnik od kuchni - z życia polskiego policjanta
Przejdź do artykułu Najlepsze miejsca na spędzenie udanego urlopu
Przejdź do artykułu Jestem policjantem w Wielkiej Brytanii - opowiada nasz czytelnik
Przejdź do artykułu Typowe matki w akcji - jak tu ich nie kochać?
Przejdź do artykułu Najgłupsi klienci, z jakimi mieli do czynienia sprzedawcy
Przejdź do artykułu Martin A. Couney uratował tysiące dzieci, bo nie wiedział, że to niemożliwe
Przejdź do artykułu Ile kosztuje zatankowanie czołgu
Przejdź do artykułu Pracowałam w obozie dla uchodźców

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą