Internet - studnia bez dna, w której znaleźć można absolutnie wszystko, włącznie z tym, czego znaleźć absolutnie by się nie chciało - rozrósł się do szalonych rozmiarów, a liczba stron w sieci sięga miliardów.
Internetowa pornografia to ogromnie dochodowy biznes, a co za tym idzie - bardzo profesjonalny, bo nikt nie może pozwolić sobie na, ekhm, wpadkę. Z tego powodu słynne "nie wchodź na strony porno, bo złapiesz wirusa" przestało być aktualne. Znacznie łatwiej zarazić komputer jakimś syfem, na przykład wchodząc na strony poświęcone tematyce religijnej, strony kościołów i sekt. Wniosek nasuwa się sam - tylko nie wiem, co nasze babcie na to...
O serwisie Ashley Madison, mającym ułatwiać zainteresowanym dokonanie zdrady, było niedawno głośno, kiedy wyciekły bazy danych jego użytkowników. Rozpętała się międzynarodowa afera - tym bardziej dotkliwa dla poszkodowanych, że okazało się, że cały serwis, za którego usługi płacili niemałe pieniądze, to wielka ściema. Twórcy serwisu zostali oskarżeni nawet przez jedną ze swoich pracownic - domagała się 20 milionów dolarów odszkodowania za kontuzję nadgarstków, której nabawiła się, tworząc fałszywe profile kobiet w serwisie.
Internetowe randki bywają zwodnicze - nawet wtedy, kiedy wydaje ci się, że wiesz już o nich wszystko. Przekonał się o tym niejaki Gary Kremen, założyciel serwisu match.com, będącego swoją drogą jednym z najpopularniejszych serwisów do randkowania w sieci. W ramach uczczenia sukcesu swojego serwisu został... porzucony przez dziewczynę, która właśnie na match.com poznała nowego kandydata. Cóż, przynajmniej Kremen przekonał się, że jego serwis działa :C.
Google i Chiny nie przepadają za sobą. Zresztą w Państwie Środka władze nie przepadają także za wieloma innymi zachodnimi serwisami, nakładając na nie filtry i blokując tym samym dostęp użytkownikom łączącym się z terytorium Chin. Jest ileś sposobów, by obejść ograniczenia, aczkolwiek jednym z ciekawszych jest wykorzystanie serwisu elgooG. To stworzony początkowo jako parodia klon najpopularniejszej wyszukiwarki świata, wyświetlający wszystko w lustrzanym odbiciu. Co więcej, nieblokowany w Chinach.
Pociąg o nazwie Internet wystartował dość wcześnie i minęło nieco czasu, zanim nawet najwięksi zorientowali się w jego potencjale. Jako jeden z pierwszych frycowe zapłacił McDonald's. Firma nie spieszyła się z rezerwacją adresu mcdonalds.com. Pospieszył się za to redaktor magazynu Wired i już w 1994 roku zarejestrował cenną domenę. By ją pozyskać, firma musiała słono zapłacić - w formie darowizny na wybraną szkołę.
Człowiek człowiekowi... człowiekiem - w Internecie nie brakuje różnego rodzaju hien, również tak perfidnych jak właściciele strony "Feed the children", która zbierała pieniądze na rzecz pomocy mieszkańcom Haiti po trzęsieniu ziemi z 2010 roku. Niepozwalające się przegapić napisy deklarowały, że dzięki zebranym kwotom udaje się zapewnić posiłki 12 tysiącom ludzi. Szybko jednak wyszło na jaw, że cała akcja to wielkie oszustwo i żadne pieniądze nie zostały przekazane dalej. Jeśli więc chcecie pomagać za pośrednictwem internetowych akcji, upewnijcie się, że wasze pieniądze faktycznie trafią do potrzebujących.
YouTube, zanim stał się największym na świecie serwisem gromadzącym pliki video, miał mieć inne przeznaczenie. Bardzo inne. Założyciele serwisu planowali wykorzystać popularność idei "HotOrNot", polegającej na ocenianiu zdjęć przypadkowych osób. W YouTube zdjęcia chciano zastąpić filmikami i zbudować w ten sposób coś na kształt serwisu randkowego. Ostatecznie twórcy doszli jednak do wniosku, że to zła droga i w zamian wybrali kierunek, który znamy dzisiaj.
Źródła: 1,
2,
3,
4,
5
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą