Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

5 najbardziej nieprzydatnych maszyn wojennych

289 699  
637   66  
Przemysł wojenny zawsze słynął z doskonałych, precyzyjnych urządzeń do zabijania. Ba, można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie technologia związana z masowym uśmiercaniem ludzi często napędza ogólny rozwój nauki. Na szczęście czasem zdarza się tak, że wspaniały pomysł na kolejną śmiercionośną maszynę znacznie różni się od efektu końcowego. Oto kilka takich wynalazków.

Panzer VIII Maus

W 1942 roku Adolf Hitler postanowił wprowadzić w życie swój mokry sen o ruchomym bunkrze, któremu to nikt nie podskoczy. Zwrócił się więc do samego Ferdinanda Porsche, aby ten zaprojektował taką „zabawkę”.

W ten sposób powstały dwa prototypy Panzerkampfwagena VIII Maus. Ten skurczybyk ważył 207 ton, palił 1400 litrów na setkę i rozpędzał się w porywach do 20 km/h. Uzbrojony po zęby superczołg miał tak potężny pancerz, że pomimo najcięższych starań niewiele krzywdy można było mu zrobić. Ponadto był całkiem zwrotny, a dzięki nowatorskiemu napędowi dało się go łatwo prowadzić.


Jedynym problemem była jego masa. Okazało się, że ten olbrzym, przy którym inne czołgi wyglądały niczym wiotcy, wychudzeni Pigmeje, nie jest w stanie przejechać przez żaden praktycznie most, bo żadna konstrukcja nie byłaby w stanie utrzymać takiego ciężaru.


Być może pieniądze oraz czas włożone w ten projekt zaowocowałyby sukcesami na polach bitwy, gdyby Armia Czerwona nie zdobyła fabryki odpowiedzialnej za stworzenie Mausa. Do naszych czasów dotrwała jednak jedna z prototypowych wersji superczołgu. Można go podziwiać w muzeum koło Moskwy.

Nowgorod

Po zakończeniu wojny krymskiej w 1856 roku zdecydowano, że akwen Morza Czarnego stanie się strefą częściowo zdemilitaryzowaną, a rosyjska flota będzie ograniczona jedynie do jednostek przybrzeżnych. Rosjanie, obawiając się kolejnego konfliktu z Turkami, postanowili więc zbudować prawdziwą Godzillę – morskiego potwora, siejącego trwogę wśród potencjalnych wrogów.

Za sumę prawie 3 milionów rubli skonstruowano „Nowgorod” - niezatapialną, uzbrojoną po zęby żelazną maszynę o okrągłym kadłubie.


Bestia ważyła 2500 ton i miała sześć silników parowych. Trudno się więc dziwić, że ten kolos pożerał 2 tony węgla na godzinę. Jednak to nie ten feler sprawiał szczególny problem. Okazało się, że po wystrzeleniu pocisku cała konstrukcja, w wyniku energii odrzutu, zaczynała kręcić się po powierzchni wody niczym jakiś radziecki bączek.


Mimo że wadę tę stosunkowo szybko zlikwidowano, pływająca baza wyjątkowo słabo sprawdzała się w boju, o czym przekonała się jej załoga podczas wojny rosyjsko-tureckiej. Nie dość, że Nowgorod konsumował potężne ilości węgla, to jeszcze był wolny niczym emeryt na relanium, a sprawne manewrowanie tym kawałem żelastwa graniczyło z cudem. Ostatecznie na początku XX wieku bestię postanowiono zezłomować i jak najszybciej o jej istnieniu zapomnieć.


Panjandrum

Genialna myśl technologiczna Wielkiej Brytanii wydała na świat Panjandrum – maszynę, co to miała siać spustoszenie na polach boju w czasie II wojny światowej. Pojazd ten był odpowiedzią na rozkaz skonstruowania pojazdu zdolnego do przebicia się przez wysokie na 10 metrów i grube na 2 metry betonowe umocnienia budowane przez Niemców. Ważące ok. jednej tony maszyny miały być dostarczane na ląd za pomocą barek desantowych. Panjandrum zbudowane były z dwóch drewnianych kół o średnicy 3 metrów i cylindra wypełnionego ładunkami wybuchowymi. Dodatkowo w skład wyposażenia miała wchodzić wcale niemała ilość rakiet, a sam pojazd miał osiągać prędkość 97 km/h. Brzmi obiecująco?


Cóż, gorzej to wyszło w praktyce...


Podczas testów bojowe urządzenia wywracały się, gwałtownie skręcały i wpadały na siebie. Czasem robiło się też groźnie, kiedy Panjandrum zmieniał kurs o 180 stopni i rzygając ogniem jechał wprost na przerażonych widzów.


Niekiedy też pojazdy rozpadały się w czasie testów lub gubiły za sobą rakiety. Trzeba też dodać, że próba wystrzelania którejś z rakiet najczęściej kończyła się zboczeniem maszyny ze swojego kursu.


Ostatecznie brytyjscy dowódcy zgodnie stwierdzili, że toż to jakaś żałosna kpina, milordzie i zdecydowali się zaprzestać dalszych prac nad Panjandrum.

Bomby nietoperzowe

Nie, to wcale nie wynalazek będący głównym wyposażeniem człowieka-nietoperza, tylko prawdziwa broń, która miała być wprowadzona do masowego użytku podczas II wojny światowej. „Bomba” była w rzeczywistości klatką wypełnioną nietoperzami, które to niczym wzorowi bojownicy Allaha obwieszone były materiałami wybuchowymi.


Po wydostaniu się z niewoli zwierzątka te miały w popłochu chować się w zakamarkach japońskich domów. Dalszy scenariusz jest oczywisty – bomba robi bum, japońska chata płonie, punkt dla USA.
Pierwszym poważnym zadaniem dla nietoperzowych samobójców miała być misja, podczas której bombowce B-24 wypełnione stoma takimi „bombami” (z przeszło milionem wybuchowych nietoperzy wewnątrz) zrzucić miały swój ładunek na Osakę.


Projekt, na który wydano 2 miliony dolarów spalił na panewce – podczas testów w Nowym Meksyku zwierzątka jakby na złość chowały się w różnych dziwnych miejscach, doprowadzając do poważnych pożarów m.in. amerykańskiej bazy wojskowej czy zbiornika z paliwem. Jednakże, pomimo początkowych klęsk, całkiem nieźle wypalił test, w którym bomby z nietoperzami zrzucono na „Japońska wioskę”, czyli stworzoną na potrzeby armii replikę japońskiej mieściny (przy okazji – architekt odpowiedzialny za projekt przez lata pracował w Japonii i „studiował” tamtejsze pożary, na temat których napisał nawet specjalny raport).


Ostatecznie postanowiono zrezygnować z dalszych prac nad tym przedsięwzięciem i raczej skupić się na niegłupim pomyśle... poczęstowania Japończyków bomba atomową. Jak wszyscy wiemy, można by to uznać za „dobrą” decyzję.

Dwulufowa armata

Mimo że pierwsze koncepty tej ciężkiej broni masowego rażenia złożonej z dwóch luf pochodzą z XVII wieku, to dopiero w 1862 pewien dentysta, John Gilleland, zebrał pieniądze na stworzenie tego prototypowego urządzenia do siania śmierci na polu bitwy. Podczas prób pan Gilleland powalił kilka drzew, komin w czyjejś chacie oraz Bogu ducha winną krowę. Żaden z tych obiektów nie był celem, do którego strzelał wynalazca.


Trudno się więc dziwić, że nikt nie zainteresował się tym działem. Wprawdzie konstruktor usiłował opchnąć dwulufową armatę armii Konfederacji podczas wojny secesyjnej, ale nikt sobie tym szmelcem nawet nie zaprzątnął głowy. Ostatecznie wynalazek Gillelanda został zakupiony przez Greków, którzy wykorzystywali armatę jako... hukowy straszak, który miał robić duże bum i ostrzegać przed ewentualnym zbliżaniem się wrogich wojsk.

Źródła: 1, 2
8

Oglądany: 289699x | Komentarzy: 66 | Okejek: 637 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało